Witam. Nurtuje mnie temat zależności filtra cząstek stałych a zużywaniem się turbiny. Ale od początku. Kilka miesięcy temu podczas jazdy autostradą auto straciło moc, okazało się ze turbo padło. Oddałem je do regeneracji, gość mi to zrobił, po założeniu wszystko było ok, auto jeździło jak wcześniej. Jednak ten spec, który regenerował turbinę, powiedział że coś musi być nie tak z autem, żebym szukał przyczyny dlaczego turbina się rozleciała. Mechanicy stwierdzili że kanały drożne itd itp, wszystko jest ok. Niestety po przejechaniu ok 7 tyś km turbina zaczęła "wyć". Podjechałem do zakładu, diagnoza, turbo ma luzy i się rozlatuje. Znowu oddałem do regeneracji, w innym zakładzie, założona kilka dni temu. Prosiłem mechaników żeby posprawdzali dobrze czy coś może jest takiego że zabija turbo, niskie ciśnienie oleju, "odma czy cokolwiek. Twierdzą że wszystko jest ok, a najprawdopodobniej turbo sie zepsuło bo kiepskiej jakośći zamienniki użyte były do naprawy. Na domiar złego, wczoraj zaświecił się service na czerwono i jak wchodzę żeby zobaczyć co ma być serwisowane to są symbole, wiatraczek i taki prostokąt z cząstkami w środku i odchodzące dwie rury (wlot wylot). I teraz pytanie, czy ten service to tylko przypomnienie o wymianie czy może o uszkodzeniu lub nie poprawnym działaniu? Czy niepoprawnie działający filtr może przyczynić się do zepsucia turbiny? Ma ktoś jakieś pomysły dlaczego turbina zepsuła się po tak krótkim czasie? Czy to może być wina samochodu ze "zajechało" turbinę czy bardziej że części użyte do regeneracji to jakieś blaszki z Chin i nie wytrzymują? Będę wdzięczny za każdą sugestie co zrobić żeby użytkować to auto beż wsłuchiwania się czy aby się coś już nie dzieje. Pozdrawiam podłamany właściciel diesla :)