Witam, wczoraj wydarzyło się coś dziwnego, wracałem z Krakowa do Warszawy, nagle podczas spokojnej jazdy (około 80) samochód może na 1 sekundę jakby się przydusił, spadły mu obroty, przestał reagować na gaz, po czym wszystko pozornie wróciło do normy. Dalsza jazda przedstawiała się następująco, podczas ruszania (np ze stacji benzynowej) żeby ruszyć na 1 biegu musiałem depnąć do prawie 3,5 tys. obrotów, bo silnik pracował jak szalony, spalanie ponad 30 l, a samochód ledwo się toczył. Podczas jazdy przyspieszenie powiedzmy przy 40 km na 3 biegu to jakaś katorga dla samochodu, tylko silnik głośniej warczał. Samochód zachowywał się normalnie dopiero przy powyżej 4 tys. obrotów. Generalnie czułem się jak bym miał cały czas zaciągnięty ręczny. Dziś rano jak jechałem do pracy wszystko było w normie, samochód śmigał jak szalony. Podobną sytuację miałem w innym samochodzie jak nie paliła mi jedna świeca... Ale w takim razie, dlaczego dziś wszystko jest normalnie? Czy ktoś z was może wie, co się dzieje???