Cześć wszystkim, w piątek wróciłem do domu bez żadnych problemów ani objawów świadczących, żeby coś się miało zadziać, zaparkowałem na podjeździe (podjazd do garażu mam opadający, parkowałem przodem), a w sobotę wieczorem już nie odpaliłem. Nie miałem przy sobie komputera, ale dłubiąc wywnioskowałem (potem się okazało, że słusznie), że problem jest z poczciwym czujnikiem wału. Czujnik wymieniony, świece profilaktycznie też, bo już była ich pora, jednak auto dalej nie chce odpalić. Iskra jest, paliwo dochodzi (pełny bak, nigdy nie dopuszczam do rezerwy), rozrusznik kręci, po wymianie czujnika błędów na kompie brak. Dodam, że jak wepchnąłem go do garażu, aby wszystko posprawdzać okazało się, że jest mało oleju (1/3 poniżej minimum), który uzupełniłem (możliwe, że wynik był zafałszowany przez to, że dobę stał pod kątem i nie zdążył spłynąć do końca). Jak próbuję kręcić za każdym razem auto zachowuje się inaczej, raz coś próbuje załapać (może max na 2 z 6 garów), raz kręci praktycznie bez żadnego obciążenia. Aku w nocy naładowałem do pełnego, potem profilaktycznie zapożyczyłem nawet prądu po kablach z auta sąsiada. Niestety mojego mechanika chwilowo nie ma, polecany przez znajomego magik sprawdził kompresję i niby kompresja jest (a raczej jej nie ma) tragiczna, bo rzędu 1,5 | 1,5 | 2 | na jednym 4... Jakoś do końca nie chce mi się w to wierzyć, bo przy takich wskazaniach już dawno bym nie mógł jeździć, a po generalce 2 lata temu nie maiłem do tej pory żadnych problemów... Co o tym myślicie?